. Zasnęłam po jakiejś półtorej
godzinie. Obudziłam się dopiero rano.
- Która godzina?
- Nie wiem. Padły nam komórki.
- O nie, jak my się skontaktujemy z Dagmarą?
- Nie wiem, ale chyba wiem, co zrobić
by dotrzeć do stadniny.
- No mów.
- Masz igłę?
- Tak zawszę mam ją wpiętą w mankiet
bluzki na wszelki wypadek.
- Daj mi ją, toczek, wodę i jakiś
liść.
- Ok.
Za dwie minuty miał już wszystko na
miejscu. Zaczął pocierać o igłą o magnes a potem wlał wodę do toczka i położył
igłę na liść a potem na wodę.
- Jeśli dobrze pamiętam wyjechaliśmy
ze stadniny w stronę zachodu więc musimy ustalić gdzie jest zachód i podążać w
przeciwnym kierunku.
- Jesteś pewien?
- Nie do końca, ale trzeba spróbować
dobrze?
- okay.
Igła zaczęła się ruszać aż w końcu
wskazała północ.
- Jeśli tam jest zachód to musimy
jechać w przeciwną stronę.
- Dobra teraz napójmy konie
osiodłajmy je i w drogę. Jesteś głodny?
- Tak.
- Trzymaj.- Podałam mu ćwiartkę
czekolady i pół kromki chleba.
- Dzięki.
Po zjedzeniu maluśkiego śniadania
zaczęliśmy przygotowywać się do drogi.
Ja zaczęłam czyścić konie zgrzebłem,
które zabrałam na wszelki wypadek, a potem je osiodłałam. Albert w tym czasie
pozbierał koce, śmieci i zasypał ognisko. Mój toczek nie wyschnął
do końca, ale przeżyłam jechanie w mokrym toczkiem. Po pół godzinie ruszyliśmy w drogę.
- Mam nadzieje, że dobrze wszystko
obliczyłeś.
- Ja też mam taką nadzieję.
Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy
do rzeki.
- Zatrzymajmy się konie muszą
odpocząć
- Okay
Podczas odpoczynku rozmawialiśmy o
wielu rzeczach takich jak na przykład gdzie mieszkamy i inne takie ceregiele.
Okazało się, że Albert mieszka godzinę jazdy stąd. Po odpoczynku ruszyliśmy w
dół rzeki gdzie rozdzielała się rzeka. Pół godziny później byliśmy na
rozwidleniu rzeki. Postanowiliśmy pogalopować do stadniny. Gdy byliśmy na
wysokości padoków na spotkanie wyszła nam Nora.
- Już jesteście. Wiecie jak my się
martwiliśmy? No raz dwa z chodzić z koni.
- Z miłą chęcią. – Zaśmiał się
Albert.
- Musimy zadzwonić do Dagmary i
powiedzieć jej, że dojechaliście cali i zdrowi. - Oznajmiła
Po zatelefonowaniu do Dagmary. Nora
uśmiechnęła się do nas i powiedziała
- Dajcie mi konie i raz dwa do pokoi
się wykąpać, a potem przyjdźcie na stołówkę.
Po pół godzinie byliśmy na stołówce
wykąpani i pachnący
- Teraz wasza grupa jest na
wycieczce, więc wrócą gdzieś za jakieś pół godziny wy w tym czasie zjedzcie
coś.
Już wychodziła, gdy nagle odwróciła
się i powiedziała, że dziś mamy odwołane zajęcia żebyśmy odpoczęli po dwóch
ciężkich dniach. Po jedzeniu poszłam z Albertem do stajni sprawdzić czy
wszystko w porządku. Grajek i Piorun zadowoleni wcinali siano tylko Rosa była
nieswoja i chodziła zaniepokojona po boksie, gdy weszłam zarżała na
przywitanie, ale i tak była zaniepokojona, więc zastosowałam technikę T-Touch.
Zaczęła się rozluźniać po piętnastu minutach spokojnie wcinała siano. Albert
zaproponował żebyśmy przeszli się do parku, który był obok stadniny. Zgodziłam
się bez wahania. Gdy byliśmy w parku usiedliśmy na ławce w cieniu wielkiego
dębu.
- Saro...- Zaczął, ale skończył, bo
zobaczył biegnące do nas Lenę i Dalie.
Obie rzuciły mi się na szyję, że o
mało mnie nie przewróciły.
- Nic wam nie jest.
-Tak się martwiłyśmy, gdy Dagmara
powiedziała, że nocujecie w lesie.
- Wszystko jest okay.
-Tak wszystko w porządku.
- Dagmara prosiła żebyście poszli do
niej.
- Jest w stajni.
- No to chodźmy
-Musimy jeszcze iść na obiad.
- My już zjedliśmy obiad.
- Ok do zobaczenia
Poszliśmy do stajni. Dagmarę
znaleźliśmy w siodlarni odkładała właśnie siodło Magika.
- Witajcie. Siadajcie. – Powiedziała pokazując
dwa krzesełka przed stołem, a sama usiadła na taborecie za nim.
-W, jakich okolicznościach
znaleźliście Rosę?
- Była uwięziona w zagrodzie
zrobionej z gałęzi obwiązanych drutem kolczastym i miała związane nogi grubym
sznurem.
- Ktoś ją uwięził.-Oznajmiła
- Ale kto?- Zapytaliśmy
- Tego właśnie musimy się dowiedzieć?
- Jak? - Zapytałam
- Obserwujcie obozowiczów, bo
farmerzy z okolicznych farm mówią, że widzieli postać w wieku 10-17 lat, która
jechała rano na koniu a za nią biegła Rosa. Czy macie jakieś przypuszczenia?
- Nie. – Oznajmił Albert.
- Ja też nie.- Powiedziałam
- No dobrze, ale bądźcie czujni, bo
coś tu nie gra.
Wyszliśmy z siodlarni zmyśleni.
- Chciałeś mi coś powiedzieć w parku?
- Tak to znaczy nie.
- No to tak czy nie?
- Wybierzemy się na piknik? I tak
mamy cały dzień wolny.
- Dobrze.
- To ja pójdę do Dagmary a ty... masz
półgodziny wolne.
- Oki.
"(...) potem wlał wodę do toczka (...) Na całe szczęście mój toczek wyschnął do końca"
OdpowiedzUsuńTo jest trochę sprzeczne, czyściła konie, nie wiem 10 minut, a toczki aż tak szybko nie wysychają.
Jednak nie patrząc na tą drobną pomyłkę, bo fajny rozdział.
Czekam na następny :D
bardzo ciekawy blog dla wielbicieli koni :)
OdpowiedzUsuńzapraszam na mój blog :)
http://eyes-zuzi.blogspot.com/